Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —

Idziemy szukać i znajdujemy, ale pokazuje się, że ów chłop ani brunet, ani wysoki, ani ma parę koni.
Na rynku na długich stołach, obstawionych ławkami, pełno samowarów blaszanych i parujących garnków, poprzekładanych stertami bułek i chlebów.
— Bracia pobożne i siostry! Chodźcie na herbatę: dwa grosze bez cukru, cztery z cukrem. Chodźcie, ludzie pobożne, na barszcz świeży i kapuśniak gorący! — wołają przekupki.
Siadam obok studni do gorącego barszczu na kiełbasie z kartoflami. Pomimo, że go czuć tylko trochę starym kaloszem, smakuje mi ogromnie. Zapłaciłem 16 groszy za to śniadanie. Siostra jakaś obok piła herbatę i, wysupławszy ze szmatki szóstkę, bije nią w stół i targuje się do upadłego.
— Cztery grosze szklanka herbaty! Loboga, i za co to tyla pieniędzy! Troszkę wody, ździebko cukru i cztery grosze. To we Warsiawie płaciliśwa ino po piątaku, ale dobro była, bo i słodziutko i jaże czarno.
— Na odpust siostra idzie, a targuje się niby na jarmarku — mówi sprzedająca.
— Odpust odpustem, a co zdzierstwo, to zdzierstwo. Hańdryczyta kiej Żydy! — woła dobitnie, ale płaci i odchodzi.
Nadchodzi cała gromada sióstr wiejskich, przeważnie młodych i brzydkich, obsiada studnię, rozkłada tobołki, wyciąga chleby, i posilają się jedne, a inne myją się, czeszą, robią rodzaj tualety. Ta siostra woalowa, która siedzi naprzeciw mnie, czerwieni się ze złości i syczy: