Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —

Istna kopalnia brzydoty i potworności. Piękny ten asortyment siedzi po obu stronach przejścia. Naliczyłem 32-ch ślepych, kulawych, niemych, pokręconych. Widzę po sposobie wyciągania rąk i pokazywania swego kalectwa, że to starzy zawodowcy.
Żebrzą niesłychanemi głosami, gną się, płaszczą, jęczą choćby o grosik u „siostrzyczków“ i braci pobożnych, a każdy z nich woła, że jest najnieszczęśliwszy.
Kopalnia typów, ruchów, rżeń, bród, jęków, spojrzeń apostolskich, a wyrazów twarzy łotrowskich, cały śmietnik dusz ohydnych, bo czuć zdaleka, poza tą maskaradą żebractwa, cynizm wstrętny i obłudę specjalistów. Tylko jeden z całej tej brudnej zgrai wydaje mi się innym. Jest naprawdę ślepy, a śpiewa bez przestanku, a obok siedząca baba wtóruje mu falsetem. Usiadłem za tą parą, aby posłuchać co śpiewają.
Ludzi wychodzi z kościoła coraz mniej, a mój dziad śpiewa:

„Czy to już koniec świata!
Syn traduje ojca brata,
Córka za łeb matkę sięga —
Że cię piekło nie dosięga,
Djablico!..“

I dalej idą już tylko warjanty.
— Nie drzyj się, głupi, po próżnicy, nikt już nie idzie — szepnęła mu kobieta, ale tak głośno, że najdokładniej wszystko słyszałem.
Umilkł i zaczęli liczyć pieniądze.