Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

na czemby się skończyło, gdy naraz Jacek się zerwał, otworzył drzwi i krzyknął:
— Cichojta ścierwy, bo ano sąd idzie!..
Jakoż i sąd wszedł; najpierw gruby, wysoki dziedzic z Raciborowic, a za nim dwóch ławników i sekretarz, który usiadł przy bocznym stoliku pod oknem i rozkładał papiery a patrzył na sędziów, jak stanęli przy wielkim stole, okrytym czerwonem suknem, i nałożyli złote łańcuchy na grube karki...
Cicho się zrobiło, że słychać było tych, co na ulicy, pod oknami gwarzyli.
Dziedzic rozłożył papiery, chrząknął, spojrzał na sekretarza i grubym, donośnym głosem oznajmił, że sądy się rozpoczynają.
Potem sekretarz przeczytał sprawy na dzień dzisiejszy, coś szepnął pierwszemu ławnikowi, ten oddał to sędziemu, który kiwnął głową potakująco.
Sądy się rozpoczęły.
Pierwsza szła sprawa ze skargi strażnika na jakiegoś łyczka o nieporządki w podwórzu.
Skazany zaocznie.
Potem o pobicie chłopaka za wypasanie końmi koniczyny.
Pogodzili się. Matka dostała pięć rubli, a chłopak nowe portki i lejbik.
Sprawa o woranie się.
Odłożona z braku dowodów.
Sprawa o kradzież leśną, w borze sędziego; stawał rządca — oskarżeni chłopi z Rokicin.