Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —

dy swoje i żale; jako służyła u Boryny i pracowała, jaże jej kulasy ustawały, a nigdy dobrego słowa nie usłyszała, kąta nie miała na spanie, ani jadła dość, że się u sąsiadów pożywiać musiała, a potem zasług nie zapłacił i z jego własnem dzieckiem wygnał ją w cały świat... buchnęła wkońcu ogromnym płaczem i rzuciła się na kolana przed sędziami z krzykiem:
— Krzywda to moja, krzywda! a dzieciak jego, prześwietny sądzie!
— Cygani jak ten pies — mruknął Boryna ze zgrozą.
— Ja cyganię?! A dyć wszystkie, a dyć całe Lipce wiedzą, że...
— Żeś suka i latawiec...
— Wielmożny sądzie, a przódzi to mi ino mówili: Jewka, Jewuś, i jeszcze słodziej, a to mi paciorki przywieźli, a to często gęsto bułkę z miasta i mówili: naści Jewuś, naści, boś mi najmilejsza... a teraz, o mój Jezu, mój Jezu!... — poczęła ryczeć.
— Cygan jucha, możem cię jeszcze pierzyną przyodział i mówił: śpij se, Jewuś, śpij!...
Izba zatrzęsła się śmiechem.
— Abo nie, co? Abośta nie skamłali, jako ten pies przed drzwiami, abośta mało obiecowali, co?
— Loboga ludzie, że to pierun nie zabije taką pokrakę? — zakrzyknął zdumiony.
— Wielmożny sądzie, cały świat wiedział, jak to było, całe Lipce mogą poświadczyć, co prawdę mówię. Służyłam u nich, to mi cięgiem spokoju nie dawał. O biedna ja sierota, biedna... O dola moja nieszczę-