Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/110

Ta strona została przepisana.
IDYLLA.

Był zachód. Róże, nagromadzone bezładnie w gazonie, płonęły ostatniemi blaskami dnia i zdawały się rzucać różowy cień na ściany domu, stulały zwolna płatki, skupiały się, dyszały wonią, która otaczała jak nimbem drzewa i trawy, przenikała wszędy i, obezwładniona nieruchomością powietrza, ciszą i spokojem, kłębiła się nad ziemią balsamicznemi falami.
Krwawe zorze zachodu zróżowiły kamienną gromadę Najad na wodotrysku, który z szumem leniwym i dźwięcznym wyrzucał strumienie wody-perły, zabarwione karminem, opadały w basen, rozpryskując się w pył.
Ptaki z cichem poćwierkiwaniem zasypiały wśród gałęzi.