Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/25

Ta strona została przepisana.
— 25 —

pić biletu — mówił Jan swobodnie, z pewnym cynizmem człowieka, któremu wszystko jedno.
Patrzyli na niego, zdziwieni odwagą, z jaką się przyznawał do nędzy, a jeden z nich szepnął coś nakształt usprawiedliwienia:
— No, przecież chwilowe braki każdemu się zdarzają...
— O, u mnie jest to chroniczne i, zdaje się, nieuleczalne, mówię otwarcie, boć nędzy uczciwie nabytej nie potrzebuje się wstydzić — odparł Jan z gorzkim uśmiechem. — I właśnie przed przyjściem panów, paląc papierosa, obierałem sobie rodzaj śmierci. Mam tylko dwa rodzaje do wyboru — drzewo — lub pod pociąg; skłaniałem się ku ostatniemu, bo to daje śmierć prędszą.
— E! żartuje pan!
— Nie, panowie! nie żartowałem! To, co powiedziałem, wykonać muszę — dodał silnym głosem, z ogniem niezłomnego postanowienia w oczach. — Wprawdzie żal