Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/49

Ta strona została przepisana.
— 50 —

niu się przyjechała narzeczona Józia. Stanęła u brata, zawiadowcy miejscowej stacji.
Józef był w wyśmienitym humorze, czuł się prawie zdrowym, promieniał szczęściem. Zmusił Jana do przebrania się, sam mu nawet, oparty o poduszki, wybierał, doradzał… Gwarzył wesoło, śmiał się, dowcipkował, kaszel miał mniejszy, blade rumieńce na twarzy. Uczesał się z pewną starannością i, pomimo energicznego protestu Jana, wstał i ubrany w szlafrok, w wysokim, skórzanym fotelu siedział oczekując niecierpliwie…
Jan, jak mógł, dopasowywał się do trochę ciasnego surduta i z pewną ciekawością spoglądał w okno. Wyglądał bardzo przyzwoicie, pominąwszy za czerwone ręce, twarz, miejscami pokutą czerwonemi plamami od mrozu, robił wrażenie przystojnego mężczyzny.
— Dobra… poczciwa! — szeptał Józef.
Jan uśmiechał się pod wąsem z zakochanego. Ciekaw