Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/68

Ta strona została przepisana.

góry, oczy, otwarte szeroko, patrzyły dokoła ze szczególną przenikliwością, chociaż myśl nie pracowała. Czuł tylko rozkoszne ciepło słońca i ciepło wewnątrz siebie. Zagłębiał się w marzeniach i szedł wydłużoną do nieskończoności linją szyn... Nogi brodziły w błocie z roztopionego śniegu, głowa w słońcu, a serce w miłości...
— Kocham! — szeptał z niewypowiedzianie dobrym uśmiechem. — Kocham! — szeptał, wpatrując się w kulę słoneczną, w błękit niebios, w cudną białość chmur. — Kocham! — opowiadał zmartwychwstałemu sercu, duszy uciśnionej, życiu bez szczęścia, miłości, uczuć szlachetniejszych. Wstawał w nim inny, nowy człowiek, który pragnął żyć i kochać. Olśniony był tem słowem, które dźwięczało tak słodko. Stare nędze, stare krzywdy, cała rozpaczliwa rzeczywistość jego położenia zanikały na chwilę. Nie pamiętał...
Zmierzch zwolna opadał na ziemię, gdy zawrócił zpowrotem. Niebo na zacho-