Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/97

Ta strona została przepisana.

ralnośc jego jest trochę za sztywna. Przyszedł dzień pogrzebu, poszedł nań odważnie.
Prowadził pod rękę matkę panny Ady. Kilkanaście osób znajomych, trochę ciekawych stanowiło cały orszak pogrzebowy, podążający na skromny wiejski cmentarz.
Tam, na tym czworokącie, opasanym rowami, porosłemi wierzbiną, wśród odwiecznych, poobdzieranych z gałęzi i kory topoli, wśród skromnych mogiłek, których ozdobą były tylko zeszłoroczne łodygi dziewanny, żółty rozchodnik, wonna macierzanka a gdzie niegdzie krzyż, wyrobiony prostą ręką, i krzak Bożego drzewka, miał spocząć zamordowany... Stanęli na miejscu. Zeszłoroczne liście zaścielały ziemię, miejscami przez warstwę poschniętych roślin przebijały się z trudem kępki młodej, zielonej trawki. Z ziemi wysuwały ostrożnie swe długie, ostre liście lilje, rozchodniki zaczynały tkać pagórki mogił w żółto- zielonkawy kobierzec. Głęboka jama gro-