Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/221

Ta strona została przepisana.

nie zdarzało, wypłacił zaległe honorarja i dał nawet sporą zaliczkę na serję artykułów do nowego działu, jaki zamierzał otworzyć w swojem piśmie.
Po jego wyjściu ogarnęła ją bezbrzeżna apatja i obrzydzenie do wszystkiego. Wszystko stało się dla niej nienawistnem, i nużącem, i bezcelowem.
Mr Jack przyszedł na kolację o zwykłej porze, ale był niezwyczajnie milczący, blady i zmizerowany, oczy mu się gorączkowo jarzyły.
— Napisałam coś w rodzaju odwołania swojego artykułu — powiedziała otwarcie.
Rozjaśnił się i patrzał w nią z nieukrywaną wdzięcznością.
— Źle go zrozumiano, musiałam wytłumaczyć prawdziwe moje intencje — objaśniała obszerniej, starając mu się przedstawić ze strony, jakiejby pragnął.
Zrozumiał, jak chciała, gdyż po chwili się odezwał:
— Przypuszczałem, że Frank przetłumaczył mi niedokładnie. Cieszę się z tego, księżniczko. Czy to pani tytuł: „Księżniczko“? — wymówił po polsku.
— To mój „nom de guerre“. Tak mnie kiedyś przezwano w konspiracjach i to mi się przykleiło na zawsze.
— Zapewniali mnie, że ten tytuł należy się pani, — nie dowierzał jej wyjaśnieniom.
— Nie, zaręczam panu, tylko moi rodacy biorą pseudonim za tytuł i stąd nieporozumienie. Nieraz już wyjaśniałam, nie pomaga, nie wierzą. — Żeby rozwiać resztę jego uprzedzeń i dobrze go usposobić dla siebie, zapragnęła mu coś niecoś opowiedzieć o swojej przeszłości, kiedy niespodzianie zapytał:
— Ale dlaczego napadli na redakcję i dom pani?