Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/104

Ta strona została przepisana.

głupim w uszy, jako nadchodzi pora wolności i równości. Sam ze siebie tego nie mówił, a jako instrumentum jakiejś persony! Donieśli mi, że zjawił się w mojej karczmie. Kazałem go złapać, wrzepiłem mu sto bizunów i odesłałem jeszcze gorącego Cesarskim do Tarnowa. Już go tam nauczą równości! — zaśmiał się, wyciągając rękę po flaszkę, lecz tkliwa rączka magnifiki sprzątnęła mu ją w porę, czem rozsierdzony jął bić pięścią w stół i wołać:
— A jeśli to wszystko robota Kościuszka, to, panie święty, matko jedyna, crimen laesae patriae. Tak, kto bowiem na kardynalne prawa zbrojną podnosi rękę, zaprzecza wolności szlacheckiej, zbiera ultajstwo gwoli oprymowaniu wolnych, tego za takie zbójeckie procedery trybunały winny wyjąć z pod prawa i karać na czci i gardle! — grzmiał, tocząc gniewnie oczyma.
Kołłątaj, zniecierpliwiony gadaniną, bębnił po stole jakiegoś marsza, zasię Milewski, snadź już obsłuchany z podobnemi opiniami panów braci, uśmiechał się pobłażliwie i, przygarnąwszy do siebie Magdusię, przygładzał jej zwichrzone czupurnie włoski, gdy naraz dyrektor wystrzelił nad stołem, a był długi, jak tyka, i chudy, z małą, okrągłą twarzą, rozogniony, cały w potach i dygocie, a rzekł prędko, mierząc w Jaworskiego zapalczywemi oczyma:
— Tylko nieprzyjacioły ludzkości rozpowszechniają takie bezecne łgarstwa!
— Co? Coś acan powiedział? — zdumiewał się Jaworski.
— Bo generał Kościuszek największy patryota, bo generał... — zbrakło mu głosu.