Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/11

Ta strona została przepisana.

— Z ciebie kapelista, kieby z koziego ogona trębacz — wyrokowała Maciejka.
— Tyle wam o tem wiedzieć, co starej warząchwi o kościele — odciął się Zydor.
— Cicho! »Naczynie dziwnego nabożeństwa« — śpiewała jejmościanka.
Módl się za nami!
Sroka frunęła z nad belki, próbując łapać dziobem warczące wrzeciona, po niej zjawiła się ruda wiewiórka i, chycnąwszy na ramię jejmościanki, pilnie wycierała pyszczek o jej czepeczek, a za temi wsunęła się oswojona wydra, przypełzła tanecznymi ruchami do kolan i, dostawszy pieszczotliwe pogłaskanie, skoczyła na któregoś z psów i, wśród straszliwych skomleń, skowytów i śmiechów, wyjechała na nim do sieni. A że świt już był właśnie zabielał szyby jakoby szronem, jejmościanka Bisia, zdawszy dozór Maciejce, podreptała w głąb domu z wiewiórką na ramieniu. Dwór był obszerny, pełen przybudówek i zakamarków; na korytarzykach i w ogromnych stancyach pachniało lawendą i słały się jeszcze grube mroki, posuwała się więc po omacku, akuratnie jednak znajdując przeróżne drzwi, aby dyskretnie zapukać, to rzucić dzień dobry, gdzie zaś i zagderać na śpiochów lub komuś rzec jako kapucyn pokazuje na pogodę. Po drodze skrzyczała kredencerza, niezgorzej też odebrał psiarczyk na ganku, i odbywszy z kucharzem konferencyę względem dzisiejszego obiadu, zajrzała do pokoju panny stołowej.
Rozburzona pościółka jeszcze grzała, lecz panny nie było. Zmarszczyła się groźnie.