Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/15

Ta strona została przepisana.

nie, ktoś całował w rękaw, ktoś podejmował pod kolana, miał bowiem uważanie i miłość chłopstwa. Patrzyli w niego, jak w obraz święty, wszystkie dworki kochały się w nim na zabój, a parobcy poszliby na kraj świata na każde jego skinienie. Nie skory do poufałości ni roztkliwiań, surowy nawet i wymagający, lecz nie czynić krzywdy miał sobie za powinność — a o tem wiedziały te rzesze żyjące w ustawicznym trudzie, strachu i niedoli, więc płonące wdzięcznością spojrzenia leciały mu do nóg. A przy tem najprzeróżniejsze gadki krążyły o nim w całem państwie Grabowskiem, fantastyczne bajdy o wojennych przewagach, o samego Króla Jegomości wielkiem uważaniu, to radośnie szeptane wieści o odmianie poddaństwa za jego przyczyną, że modlono się gorąco na jego intencyę, był im jedyną wiarą w jakieś zbawcze jutro. A jemu, patrząc na rozradowane szczęśliwości i przymnożeniu obywatelów i obrońców Rzeczypospolitej. Czułością sycony uśmiech miał dla każdego z paysanów, zaś kobietom i słowa dobrotliwie troskające się o ich dzieci, gospodarki i frasunki. Szedł coraz wolniej, przejęty radością miłowań, radością powziętych nadziei i radością tego dnia wrześniowego. Słońce wyniosło się już było z poza borów i czerwone brzaski zasypały wszystek świat, ptaki podniosły wrzask, jaskółki wzięły swój lot miotający, a od pól, jeszcze potrząśniętych mgłami, zanosiły się porykiwania i śpiewy. Chłodnawy wietrzyk spłynął na jego rozpaloną twarz i rosistym deszczem otrzęsły się drzewa i słońce zajrzało w oczy.