Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— Ex fructibus eorum cognoscetis eos! — rzucił z przekąsem i schmurniał, żarliwie przesypując solą rydze i ugniatając je pięścią.
Naraz w głębi domu zerwała się wrzaskliwa fanfara trombonistów.
— Ten cymbał już się egzercyruje! — jęknął ojciec Hiacynt. — Panie Trzaska, bo waści trąby potrzaskam, jeśli nie poniechasz — zakrzyczał.
— Snadź ćwiczy się w niedzielnem nabożeństwie.
— A niech go, mości dziejski, dyabli suplikują na swoje nieszpory. Mnie już wątroba puchnie od takiej muzyki. Tyle godnych funkcyi na świecie dla poczciwego człowieka, a ten farmazon zabawia się trąbieniem... Nie uważam, żeby trąbienia dodawały lustru nabożeństwom, albo szczególnie smakowały Panu Bogu, ale pan miecznik lubuje się w tych rzępołach i niemałe na nich ponosi expensa, de gustibus! — skarżył się, gdyż serdecznie niecierpiał Trzaski, dyrektora dzieci, a także i pierwszego nad kapelą dworską, z którym wciąż darł koty o polityczne opinie.
— Więc już wyruszasz jutro?
— Wyjazd zdeterminowany; pojadę pożegnać się ze stryjem.
— Jakże ojciec względem wyjazdu, nie przeciw?
— Mną rządzi powinność względem ojczyzny — odparł hardo.
— Dixi et amimam salvavi! — zamruczał ironicznie, czem dotknięty Sewer wyszedł bez słowa na drugą stronę sieni, do Kacpra.
Stancyjka była niewielka, uboga w sprzęty, ale