Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/181

Ta strona została przepisana.

żytnych prześcignęli w miłowaniu ojczyzny i republiki. Ich to krwią i jeniuszem wstawa szczęśliwość powszechności! Tak dzieje się we Francyi, więc czemuż niema się stać u nas? Człowiek wszędzie jednaki, wszędy też zarówno godzien wolności. Zniknęły mu z serca chwilowe uprzedzenia i chociaż nieznośny fetor zalatywał od nich i raziły go ordynaryjne żarty i prostackie śmiechy, znowu z wytężoną bacznością wybierał oczyma najroślejsze postacie, jakby je w myślach werbując do szeregów, gdy z kamienicy na rogu Dunaju i Nowomiejskiej, przed którą wartę trzymał żołnierz municypalny, ukazał się prezydent Rafałowicz w towarzystwie Barssowej i wnuczek. Zaręba damie złożył powinny ukłon, znał ją bowiem żarliwą patryotką, i otrzymawszy w zamian wdzięczne spojrzenie, poszedł do sieni, oznaczonej numerem 43, gdzie była drukarnia ks. Meiera. Nie było go na kwaterze, tylko w nizkiej, sklepionej izbie od Piwnej, zawalonej tłoczniami, stertami papierów i księgami, siedział Konopka, coś pilnie zajęty pisaniem.
— Ksiądz jeszcze nie powrócił z nabożeństwa — objaśnił, podając mu rękę.
— Nie wiedziałem, jako hołduje jeszcze zabobonom. Rozumiałem go sawantem.
— Musi to czynić dla pospólstwa i popularności. Waszmość już gotowy do drogi?
— Mogę ruszać choćby w tej minucie. Cóż waćpan takiego koncypuje?
— Madrygał dla jednej, bóstwu podobnej piękności. Przeczytam waści.