Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/213

Ta strona została przepisana.

nych osób. Żelazny pająk, zwisający od sklepienia, rozkrążał rudawe blaski świec, wydając rozognione twarze i oczy fosforycznie świecące w głębi czarnych masek. Przed Meierem leżała otwarta »księga praw człowieka«, polśniewał puginał i czaszka szczerzyła żółte, długie zęby.
— Widzę, jako odprawujecie redutę — spytał Konopki, wskazując oczyma maski.
— Kiedyś będą ci wiadomi. To znaczne persony — dodał z naciskiem.
Trębicki pisał coś tak śpiesznie, aż pióro pryskało.
Zebranie snadź odbywało się wedle jakiegoś rytu, gdyż, po zajęciu miejca przez Zarębę, ks. Meier dotknął wskazującym palcem puginału i powiedział głośno:
— Mówmy, bracia, w spokoju.
Jakoż, rozmowa przerwana na chwilę, potoczyła się swobodnie, ale w żaden sposób Zaręba nie potrafił rozpoznać po głosach zamaskowanych osób. Rozprawiano o systemach francuskiej rewolucyi, deklarując się być wyznawcami jej ducha i praktyk. Wszyscy się przytem godzili na jedno, że, aby insurekcya w Polsce wzięła pomyślny obrót, król winien dać głowę, arystokratów i zdrajców wywieszać, a ich majętności skonfiskować. Zasię by dzieło powstania uczynić trwałem, musi nastąpić w Rzeczypospolitej doskonała równość obywatelów, zburzenie wszelkich przesądów i życie zgodne z prawami Natury.
Z racyi poruszanych materyi, delibracye były namiętne; oczy rozbłyskiwały, niby szpady bijące w tyranów, słowa nabierały wagi uderzenia toporów i jakby czad krwie, wytoczonej z wrogów ludzkości, przesycał