Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/226

Ta strona została przepisana.

oświetlonemi oknami Konwentu zatańczyli Carmagnolę.
— Chodźmy, czekają na nas! — prosił Chomentowski, uprowadzając go z tłumu, który usiłował się wedrzeć na posiedzenie Konwentu. — Mamy ważniejsze sprawy w domu! — szeptał, kierując się w stronę królewskiego mostu. — Nie zbraknie ci widowisk, nie obawiaj się o to. Pojutrze pójdą na szafot resztki Brissotistów. Za parę dni »narodowa brzytewka« zgoli główkę ślicznej Egeryi Żyrondystów, M-me Rolland. Słynna Dubarry także oczekuje w dépôt na swoją kolej... — Cierpki miał głos i drwiący zarazem.
Zaręba nie słuchał, zatopiony w rozważaniach i pełen jeszcze obrazów, dźwięków i dogasających uniesień.
Wybrzeże było puste. Sekwana, polśniewając w ciemnościach, toczyła się z groźnym bełkotem, wezbrane wody szarpały się w ciasnych brzegach, drzewa, niby czarne warty, pochylały się zasłuchane w niemilknący głos rzeki. Niebo błotnistym łachmanem wisiało nad miastem; wiatr był ustał, lecz deszcz zaczął znowu padać drobny i zimny. Tu i owdzie błyszczały złociste ćwieki świateł. Mijali jakieś pałace, patrzące powyrywanemi oknami, niby trupie oczodoły. Czasem zamajaczył jakiś cień ludzki i przepadał. Przed pałacem Mazarin natknęli się na ognisko, przy którem biwakowała gromada nędzarzów, kaleków i włóczęgów. Podniosły się na nich oczy śmiertelnego znękania i wiecznego głodu. Niekiedy spotykali uzbrojonych w piki sekcyoni-