Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/277

Ta strona została przepisana.

wedle swoich upodobań obsypany brylantami; przy nim brał miejsce kanclerz wielki Sulkowski i cała Rada Nieustająca. Hetman koronny Ożarowski wraz z litewskim i biskupem Kossakowskim, umyślnie przybyłymi z Wilna na dzisiejszą uroczystość, coś pilnie szeptali na uboczu. Zebranie było liczne, stawili się bowiem wszyscy, którym nakazywały spełniane urzędy, chęć pokazania się, polityczne racye lub wzgląd na jakieś korzystne widoki. Cały rząd Rzeczypospolitej był w komplecie. Ambasadorowie obcych potencyi. Sporo znacznych cudzoziemców i protegowanych króla literatów i artystów.
Paru cnotliwych, jak szef Działyński, generał Mokronowski i pułkownik artyleryi Deybel, promenowało się dosyć samotnie. Potworzyły się mniejsze i większe kompanie, rozmawiające półgłosem. Jeden Boscamp swoim obyczajem kręcił się po sali, zagadywał w różnych materyach i strzygł uszami na wszystkie strony. Komendant warszawskiego garnizonu, Cichocki, człowiek giętki, dworak dobrze widziany u Igelströma i zaufany hetmana, lecz w głębi duszy oddany sprawie wyzwolenia, rozmawiał z szambelanem Rudskim i Woyną, który, jak zawsze modnie przystrojony piękny, niedbały i cynicznie drwiący z całego świata i z siebie w razie potrzeby, wysłuchawszy skrzekliwych wywodów szambelana o braku na sali starych, arystokratycznych imion, powiedział żywo:
— Zali nie jesteśmy obecni, my, najwybrańsza szlachta tego królestwa polskiego?
Szambelan zastanowił się, nie pojmując do czego zmierza.