Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/284

Ta strona została przepisana.

ronnego, w asyście licznego duchowieństwa. Nuncyusz wraz z prymasem, w złotolite kapy przyodziani, z pastorałami w rękach, wzięli miejsca na tronach, przed ołtarzem Król pokazał się w swojej loży, dygnitarze w stallach prezbyteryum, a pozostali zasiedli czerwone krzesła, na środku kościoła ustawione.
Boczne nawy przepełniały tłumy pobożnych i ciekawych. Znajdował się między nimi Zaręba, stojący pod filarem, pierwszym od kraty prezbyteryum. Podkomorzyna siedziała obok, z nieodstępnym murzynkiem, wachlując się nieustannie, gdyż z powodu natłoków panował niesłychany upał i zaduch zgoła nie do wytrzymania. Ciżby zebrały się tak ogromne, że chociaż miejsca, przeznaczone dla wybranych, otaczał zwarty kordon królewskiej liberyi, dający odpór naciskającym tłumom, wciąż powstawały kłótnie, szamotania i awantury. Nieprzystojne zachowanie się pospólstwa mąciło powagę winną kościołowi.
Zaręba zasłuchiwał się w śpiewania, jakie po offertorium zaczęły spływać z chóru. Zwłaszcza jeden głos altowy, rozległy, cudny, nabrany łzami, uniesieniem i świętością, porywał go jakby w otwarte niebiosa. Ściszone brzmienia organów, niekiedy słodkie głosy flotrowersów, gorące szmery modłów i srebrzyste pobrzękiwania dzwonków, dawały godną oprawę temu archanielskiemu śpiewowi, wtórując mu zabłąkanem, lamentliwem echem ziemi...
A w chwili, kiedy wszystko nagle ucichło, naród padł w proch, wysoko nad głowami zajaśniała monstrancya i wszystko ukorzyło się przed Bożym Majestatem,