Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/306

Ta strona została przepisana.




IX.

Zaręba na widok wchodzącego Staszka porwał się wystraszony.
— Jakto! pan kapitan jeszcze nie wyjechał z Warszawy?
— Połednie dochodzi, to musi już być w Grójcu. Sam go w Raszynie ułożyłem na sanie, że to był ździebko zawiany, okręciłem żydowską pierzyną i przywaliłem kożuchem. Powieźli go do Grójca, niby to chorego chłopa do księdza, bo na trakcie stoją kozackie komendy i często podróżnych indagują...
— To chwała Bogu! — odetchnął z ulgą. — Powróciłeś za jakiemiś sprawami?
— Wziąłem abszejt od mojego pana — rzekł smutnie, podnosząc rękę do zapuchniętej twarzy. — Moja osoba potrzebniejsza we Warszawie, proszę pana porucznika
— Któż ci tak pysk przefasonował? Musiałeś rzetelnie lusztykować na kuligu?
— Proszę pana porucznika, przy alianckich ofice-