Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/352

Ta strona została przepisana.

powstało przeciwić się życzeniom ambasadora. Jego siwa, piękna głowa, wspaniała postać, świetny polor i znajomość materyi wojskowych, nabyte w służbie francuskiej, dawały mu pozór dostojnego męża, godnego tak znacznej szarży, jaką piastował w narodzie. Zasię był tylko posłusznem narzędziem przemocy i jurgieltnikiem bez czci i sumienia. Hrabia Ankwicz maniery miał czarujące, wymowę piękną, dowcip na zawołanie, postawę pańską, rozum niepowszedni, imaginacyę żywą, naukę nielada, objęcie spraw bystre i ani krzty serca ni sumienia. Był prawą ręką ambasadora i ślepem »instrumentum« jego rozkazów, ale kazał sobie za to dobrze płacić. Wielbił Bachusa, Wenerze cześć oddawał żarliwą, lecz ponad wszystko miłował karty. Wszystko, co było poza tem, rozumiał godnem śmiechu. Przy okoliczności potrafił szermować z nieporównanym wdziękiem zarówno maximami Voltaire’a, jak tekstami ewangelii, lub sentencyami starożytnych, za jedno bowiem były mu obojętne. A że przytem był jeszcze młody, odważny, rycerski, przyjacielski i dostępny, kochano się w nim powszechnie. Znał tyle arkanów uwodzenia ludzi, że mało kto potrafił mu się oprzeć. Nie taił się nawet ze swoimi niecnymi postępkami, przekładając cyniczną otwartość nad przymus udawania i lekceważąc sądy powszechności. Żył szeroko, a co mu dawały zdrady, rozsiewał pełnemi garściami, nie frasując się o jutro. Z Igelströma i jego żołdackich manier podkpiwał głośno i czynił wesołe facecye.
Promenował się czas jakiś po komnacie i rzucił jakby od niechcenia: