Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/360

Ta strona została przepisana.

i politycznych widoków, nie rzadko przypominając, jako łaska, która go wyniosła na szczyty, może go również obrócić w nicość. Pamiętał o tem, a że właśnie dzisiaj rano dowiedział się o zabiegach w Petersburgu czynionych celem odwołania z Warszawy, szalał z gniewu, wywierając na nich całą brutalność obrażonego satrapy. Wyćwiczony w pruskiej szkole, Fryderykowskim regulaminem uformowany w kształt człowieczego podobieństwa, rozumiał władzę, jako ucisk i samowolę. Kijem też i przemocą wymuszał ślepy posłuch. Zasię jego konfidenci wątpili o skuteczności niektórych jego zarządzeń, a co najzuchwalsze, czasami doradzali sprawiedliwość i ludzkość w postępowaniu z powszechnością. Brał to za osobistą obrazę i niesubordynacyę. To się sprzeciwiało jego naturze i nawet mogło podać w podejrzenie u petersburskich protektorów. Takie maximy czy racye pachniały mu jakobinizmem. Odrzucał je z nieukrywaną wzgardą. Wielbił zasady proste, ale najskuteczniej prowadzące do fortuny: być katem dla słabych i zwyciężonych a przed możnymi wybijać pokłony. Polskę znał jeszcze od czasów Repnina i na jej nieszczęściach urastał w sławę i dochodził do znaczenia. Wypełniał ślepo, co mu było nakazane, nie dbając na zniszczenie, jakie pozostawiał za sobą, ni wybiegając naprzód rozumieniem. Sumienie miał spokojne. Nie zważał na takie błahostki. Cnotę traktował jako wymysł głodnych sawantów, a z miłości ojczyzny drwił: O swoim rozumie wiele trzymał, radząc się jednak we wszystkiem generał-kwatermistrza Pistora, za którym czaił się Buchholtz, zaufany króla pruskiego.