Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/38

Ta strona została przepisana.

weźmie wnyki — pozwolił sobie żartować stary, bo nosił go niegdyś na rękach i całe życie przesłużył u Zarębów.
— Bajesz mi acan facecye — obruszył się.
Wszedł zaraz miecznik, fajkę zapalił i jął promenować po komnacie. Sewer, chociaż miał dziwną ochotę na lulkę, nie ważył się jednak bez permisyi, stanął więc pod piecem sprężony jakby na paradzie. Stary zaś chodził, nie patrząc na niego, i dopiero po długiem milczeniu powiedział kąśliwie:
— Kasztelan pisał mi o twoich grodzieńskich awantażach...
— Nie uczyniłem tam nic przeciwnego honorowi — odparł dosyć zuchwale.
— Jeszcze cię nie pytam! — zgromił go surowo.
— Relacyę zdał mi akuratną — ciągnął dalej — konkluzye z niej takie, żeś tam postępował, jak kiep. Jak kiep, mówię — powtórzył stając przed nim.
Poczuł się pod jego przenikliwemi oczyma, jak pod pręgierzem, ale milczał
— Biskupa Kossakowskiego przywiodłeś do animozyi, na wojska alianckie napadałeś i ludzi im poszczerbiłeś. Zali to prawda?
— Prawda, ale biskup parricida i, gdybym mógł, oddałbym go mistrzowi.
— Milcz, kpie jeden, nie tobie sądzić biskupów! — zakrzyczał wburzony.
Zniósł i to, chociaż wyburzenie już mu targało wnętrzności.