Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/387

Ta strona została przepisana.

największy i oberek poszedł wściekły, zapamiętały, na odsiebkę...
Jakby wrzeciona zafurkotały szalonym wirem. Ni twarzy rozeznać, ni dojrzeć jaką personę, jedno kłębowisko, taczające się od ściany do ściany, że tylko wieją wstęgi, wieją pióra, wieją spódnice i wieją lite, płowe warkocze. Rznie para za parą i biją obcasy, aż ściany dygocą i pobrzękują do wtóru szkliwa pająków.
Kapeliści z nagła przemienili nutę, zawiedli tkliwie o tym owczareczku, co to owce pogubił i sfrasowany idzie, i płacze i podśpiewuje...
Oberek postać inną przybiera; noszą się zwolna, kolebiąco, czasem biodro o biodro potrąci, pojrzą sobie w oczy, komuś przyśpiewka wyrwie się z serca, któraś śmiechem zadzwoni. Na radości padły cienie udręczeń. Panna się boczy, odsuwa precz, rękę podaje zdaleka, gniewne liczko odwraca, srogie miny wyrabia, zasię kawalier wąsa szarpie, słodko przekłada, molestuje, czapką ziemię zamiata, gotów na kolanach afektów wiecznych przysięgać...
Nadarmo: dziewka nie słucha, z rąk się wyrywa, ucieka...
Ale kapeliści wrzasnęli w instrumenty trwogę niecą i sposób podają.
Krew buchnęła warem, kawaler na rapt się waży, wpół chwycił bogdankę, porywa wichrem, zawrócił na odsiebkę, przyklękuje, hołubcami trzaska i w zawrotny, zwycięski tan ją ponosi, że panna słania mu się w ramiona i gotowa już takiej mocy i determinacyi pozwolić na wszystko...