Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/393

Ta strona została przepisana.

jakby w omdlenie, z którego często się budził, przywołał Ceśkę i, chwytając ją za ręce, błagał o coś niezrozumiale. Biedziła się z nim niemało, i w jakimś momencie sądząc go umierającym, przyzwała na pomoc Filipa. Otworzył wtedy oczy i całkiem przytomnie zabronił niepokoić kogokolwiek.
Właśnie bowiem byli zasiedli do stołów. Poważniejsi wiekiem i znaczeniem ucztowali w ogromnej jadalni, resztę pomieszczono w sąsiednich stancyach, ku szczerej radości młodzieży a zwłaszcza Bonusia.
Muzyka z cicha przygrywała przeróżne sztuki do słuchu, że przy pierwszych daniach panowało uroczyste skupienie. Zwolna jednak, pod wpływem ciepła, serdeczności i napitków, wzrastało ożywienie. Bonuś różnymi figlami jął rozweselać kompanię, od czego aż tupano z kontentacyi i wybuchały głośne śmiechy. Badowski, pociągając ustawicznie z kielicha, dorzucał niestworzone facecye, od których panny dostawały wypieków. Socyeta w stancyjkach była młoda i pełna ochoty. A przytem gładkie liczka panien i luba aura, bijąca od nich, niejednemu więcej uderzała do głowy, niżeli wino. Każdy więc szturmował oczyma do swojej wybranki; szły ciche, znaczące szeptania, czułe westchnienia, a tu i owdzie, mimo argusowych oczów matek, kryjome spotkania rąk. Panny omdlewały od słodkich strzałów Amora, z czego właśnie srodze dworował Badowski, a ukręciwszy dwie gałki z chleba, podsunął je do Kraińskiej i spytał:
— Co waćpanna życzy tej parze?