Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/44

Ta strona została przepisana.

szedł na inne zgoła materye, w końcu zaś powiedział wielce dobrotliwie: — Zajrzyj do matki, a potem jedź do Onufrego. Przyjadą tu wprawdzie starostwo Prażmowcy z jakimś świszczypałą, lecz mniemam, że po moim responsie gotowi jeszcze dzisiaj wyjechać — uśmiechnął się złośliwie.
Sewer pocałował go w rękę, nie wyraziwszy pytania, jakie cisnęło mu się na usta.
— Ale — zawrócił go od progu — bawi w Stokach Cesia Kobierzycka... Pamiętasz ją?
— Jakże, małom to nadarł hajdawerów po drzewach za ptakami dla niej.
— Panna już dorosła, pełna pudoru i wdzięków, w sam raz byłaby dla ciebie...
— Nie pora myśleć mi o sobie — odparł niechętnie.
— Jać nie przyniewalam, weź jeno pod rozwagę — nastawał dziwnie łagodnie. — Ród to w Wielkopolsce znaczny i substancya niemała, wszak weźmie w sperandzie Stoki. Sam Onufry mi powiedział, jako zapis już w Brześciu oblatował. Spęczniałyby nasze fortuny, a ktoby miał Grabów i Stoki, ten brałby w województwie pierwsze miejsce i na Podlasiu trząsłby sejmikami, tysiące głosów i szabel miałby na zawołanie! Toć w Stokach samych granic leśnych będzie z mil dziesięć, a bory nienaruszone i Bug pod nosem. Cudnyż to szmat ziemi, ładu jeno brak i gospodarza. Onufry rozpuścił poddaństwo na dziadowskie bicze, ziemię zaniedbał i po staremu wszystkie intraty ekspensuje na myśliwstwo i swo-