Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/466

Ta strona została przepisana.

że wczorajsza »Mała rada«, zebrana na Reducie, niezdeterminowała jeszcze wybuchu.
— Nie może być! — zakrzyczał — wszak Chomentowski naglił mnie o przyjazd właśnie z racyi, że termin będzie postanowiony!
— Juści na Radzie nie byłem, ale wiem iż tam prócz kłótni nic nie wyszło. Myśmy wyglądali pana porucznika jeszcze wczoraj! Drogi pewnie ciężkie?
— Jak najgorsze. Polecę pod Sfinksy! Aha chciałbyś nowin z domu? — To ci jeno powiem, że Dosię kazałem przywieść do Grabowa, zdrowa, przysyła ci jakąś paczkę, znajdziesz ją w swoim tłumoku. W grodzie zeznałem akt, mocą którego darowuję ci wolność i puszczam w dożywocie młyn po Icku. Już się w nim twoja matka rozgospodarowała...
Kacper jak długi rymnął mu do nóg.
— Daj spokój. Wolnyś! Bądź mi tylko jak dotąd przyjacielem — ucałował go jak brata. — Grabowskich poddanych kazałem przepisać na prawo czynszowe. Bardzo się to niespodobało stryjowi, Maryni i sąsiadom, ale moja narzeczona pierwsza oto zabiegała.
— To pan Porucznik po zrękowinach!
Jak przyjacielowi opowiedziawszy wszystkie okoliczności zaręczyn, śmierci ojca, pogrzebu i agitacyi po województwie. Pobiegł pod Sfinksy, do pałacu Działyńskiego, gdzie się ukrywała generalna kancelarya insurekcyi. Pałac od strony Leszka był zamknięty, dając pozór zgoła niezamieszkałego, natomiast od dziedzińca, w parterowych stancyach wrzała praca dniami i nocami. Tam bowiem w rękach Chomentowskiego, Deybla, Cichockiego i paru