Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/477

Ta strona została przepisana.

— Co się stało? Iza! Zabełkotał niezmiernie przetrwożony.
— Ktoś wydał wczorajsze zebranie — zaszeptała, przyciskając się trwożnie do jego boku. — Igelström wie o wszystkiem.
— Jezus Marya! Niepodobna! Jeśli to zapustna krotochwila...
— Masz tu regestr nazwisk! Nie pytaj od kogo wydobyty! Dzisiaj w nocy mają nastąpić aresztowania. Przysięgam ci, że to prawda! Kacper mi wskazał, gdzie cię spotkać. Nie mogłam mu zawierzyć tego sekretu.
— Trzęsła się, głos miała przejęty łzami, trwoga, buchała od niej gorączka. Ciebie niewymieniono, ale spis może być niekompletny! Niech cię Bóg strzeże! U kasztelanowej mógłbyś się schronić... Boże!
Tak był zaskoczony tą straszną nowiną, że nim się zdobył na zrozumienie jej bohaterskiego postępku, zginęła mu z oczów. Jakiś powóz odjeżdżał pospiesznie. Obejrzał się prawie nieprzytomnie. Mrok się robił, szare, przewilgłe tumany zawalały miasto, ulice leżały obmiękłe, pełne błota i puste. Przejechał patrol kozacki.
Pojąwszy naraz grozę sytuacyi, odzyskał całą sprawność umysłu i poleciał co tchu pod Sfinksy. Zdarzyło się, iż zastał jeszcze przy pracy Chomentowskiego z towarzyszami. Razem już odczytano ten złowrogi regestr obejmujący trzydzieści kilka nazwisk z Kapostasem, Czyżem, Węgierskim i Stasiem Potockim na pierwszem miejscu. Zaręba dostał febry przy czytaniu, ale Chomentowski nie straciwszy rezonu, powiedział zimno:
— Igelström pierwszy atakuje, to daje nam prze-