Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/484

Ta strona została przepisana.

— Dla sprawy, gotowam się ważyć na wszystko, poczekaj!
Gonił za nią oczami nie bardzo przejmując się jej deklaracyą, znał ją bowiem nazbyt wrażliwą i pochopną do każdego azardu. Rozmyślał jeno, co ją mogło skłonić do tego. Błąkał się przytem, penetrując między socyetą. Salon był pełny. Zubow jak zwyczajnie królował w pośród dam. Młodszy Igelström tańcował z Terenią, śliczną dzisiaj jak nigdy. W bocznych pokojach jak zwykle szła gruba gra. Towarzystwo było mieszane, polsko-rosyjskie, dosyć liczne i wybrane. Przy jednym z wielu stolików poświęconych faraonowi, siedział Woyna, lecz dojrzawszy Zarębę, przystąpił do niego i szepnął mu czule do ucha.
— Nie imaginujesz, jak drżałem o ciebie.
— Wobec takiego afektu zawiążmy nową matję. Odparł wykrętnie.
— Masz mnie za kpa! Bądź pewny, że kiedy przyjdzie pora.
— Siądziesz do faraona i zapomnisz o wszystkiem. Podrwiwał.
— Znajdę się tam, gdzie powinienem! — Wyrzekł, uderzając go rozżalonemi oczami.
Zaręba powróciwszy do salonu, zauważył jakąś zmianę w usposobieniu wszystkich. Siedzieli dziwnie powarzeni. Zubow wydawał jakieś polecenie jednemu z oficyerów, wskazując grającego w drugim pokoju, generała Pizbora.
Jakaś wiadomość musiała krążyć po salonie, bo szeptano sobie na ucho i twarze były poruszone, oczy