Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/58

Ta strona została przepisana.

waści wiadomo, poddanych osadziłem na prawie czynszowem, swoim sumptem pobudowałem im chałupy i ufundowałem szkołę, więc żeby nabrali poloru oświeconych pejzanów, kazałem się im przebrać w sukienne spencery, krótkie kuloty, pończochy i saboty o drewnianych podeszwach. Wyglądali wspaniale! Lecz baby podniosły taki wrzask, że nie pomogły groźby, ani prośby: Nie chcą i basta!
— Możeby im bardziej do gustu przypadły fraki aftowane złotem i peruki, co?
— Każdej najpożyteczniejszej nowości stawią nieprzełamany opór. Biorąc na uwagę ochędóslwo, zbudowałem przy chatach wygódki, wolą jednak po staremu...
— Na luft i świeże powietrze za stodołą, mopanku. Podłe chamy i niewdzięczne! — dusił się już od śmiechu, ale szepnął z głupia frant:
— Żeby im postawić farfurki dla wygody, toby się z czasem wezwyczaili... co, hę!
Właśnie kazałem kowalowi porobić z blachy i rozdać. I co waszmość powie, zaglądam kiedyś do jednej chałupy, a owo naczynie w kominie, baba warzy w niem kaszę — załamał ręce ze zgrozy.
— Mopanku, Jezu Nazareński! Już nie wytrzymam! Ha! ha! — ryknął wreszcie Brzozowski, aż wszystkie oczy zwróciły się na niego, a starosta poczerwieniał z nagłej pasyi.
Nie przyszło jednak do eksplikacyi, gdyż wszedł na to miecznik, przybrany w paradny czerwony kontusz i, podkręcając wąsa, ruszył posuwiście do rączek starościny, submitując się z opóźnienia.