Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— A tłukę się, jak Marek po piekle. Jak wiesz, byłem na sejmie, byłem dzisiaj u króla, byłem nawet u Sieversa. Patrzę, słucham, rozważam i zaczynam mniemać, że albo ja jestem niespełna rozumu, albo powszechność.
— Dlaczego? Rezolwuj powiedzieć prawdę.
— Znasz ją lepiej ode mnie — rzekł smutnie. — A na dobitkę, przed godziną widziałem prawie całą Rzeczpospolitą u nóg Sieversa. Ale ożeniłem swoją rozpacz z nadzieją i tem salwuję zmysły.
— Nie pora i miejsce na dyskursy w tej materyi — zauważył ostrożnie Woyna.
— Tem wykręcają się wszyscy od spojrzenia prawdzie w oczy.
— Bo może i lepiej nie znać jej spojrzenia. Jakże znajdujesz piknik?
— Nad wyraz nudnym. Przynajmniej dla mnie.
— Masz racyę, chociaż von Blum i jego kamraci nie szczędzą trudów i ekspensów, aby piknik zrobić prawdziwie champêtre.
— Tandem zabawiamy się dzięki ich wspaniałomyślnej łaskawości.
Kniaź Cycyanow, Blum, Arseniew i drudzy tegoż autoramentu rycerze zapragnęli się odwdzięczyć całej socyecie za ciągłe bale i asamble.
— Jacy poczciwi, ale odbiją to sobie i jeszcze z dobrym profitem. Blum ma już nawet niezłą eksperyencyą.
Opowiedział jego historyę z Karpińskim.