Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
242

— Mój kochany panie Clump — mówiła do aptekarza, nie zaniedbałam nic a nic coby mogło przywrócić zdrowie naszej ukochanej Matyldzie, którą czarna niewdzięczność synowca wtrąciła na łoże boleści. Żadne zmęczenie mnie nie powstrzyma, potrafię dotrwać do końca i nie cofnę się przed żadną ofiarą.
— Poświęcenie pani jest prawdziwie godnem uwielbienia — odrzekł Clump z głębokim ukłonem — ale...
— Od mego przyjazdu nie zmrużyłam oka. Zapomniałam o sobie; sen, zdrowie, wygody, wszystko to ustąpiło przed poczuciem obowiązku. Tak samo było kiedy mój James był chory na ospę — nie odstąpiłam go ani na chwilę.
— Pani jesteś wzorem matek, to prawda, ale...
— Jako matka rodziny, jako żona sługi kościoła, mogę sobie przyznać w chrześcijańskiej pokorze, że jestem na dobrej drodze; i że dopokąd mi sił starczy z tego stanowiska nie zejdę. Mogłażbym dziś opuścić tę zacną kobietę, którą niegodziwość ludzka przyprawiła o ciężką chorobę? O! nie! wiem ja dobrze że oprócz pomocy lekarskiej, posiłek duchowny równie jest chorej potrzebny, i to właśnie jest moja rola, to moje posłannictwo!
— Tak, ależ ja chciałem tylko zwrócić uwagę pani że idąc za popędem uczuć, które jej zaszczyt przynoszą, pani niepotrzebnie się trwożysz — mówił aptekarz słodziutkim głosem.
— Ale bo jabym oddała moje życie dla mego męża i dla całej jego rodziny!
— Nie znam nic chwalebniejszego nad to uczucie,