Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
86

gniewanego — mówił cicho służący do Osborna chciał bić woźnicę i kto wie coby się było stało, gdyby pan kapitan nie wziął był mego pana jak dziecko na ręce i nie zaniósł do pokoju.
Na odgłos dzwonka kamerdyner Brusch pospieszył drzwi otworzyć i zameldował wchodzącego:
— Pan Hosbin!
— Jakże się masz, Sedley? — spytał nowoprzybyły. — Czy całe uniosłeś kości? Masz tu na dole dorożkarza z podbitem okiem i z głową obwiązaną. Odgraża się, że cię przed sąd zapozwie.
— O jakim pozwie mówisz? — powiedział chory głosem konającego.
— No, wszakże obiłeś go w nocy porządnie, nieprawdaż Dobbin? Stróż zapewnia że nigdy nie zdarzyło mu się widzieć tak dobrze wymierzonego uderzenia. Zapytaj kapitana Dobbin.
— Tak, to prawda — rzekł kapitan Dobbin — poczęstowałeś go takim gradem kułaków, że się dorożkarz przewrócił.
— A ten jegomość w białym surducie w Wauxbalu! Czyż mu się mało dostało? — mówił dalej Hosbin. — Na honor, dzielnieś się wczoraj popisał; miałem zupełną satysfakcję patrzeć jak go okładałeś! Nigdy nie myślałem żebyście wy cywilni mieli taką odwagę; przyznam ci się szczerze że nigdy ci w drogę nie wejdę, jak będę cię widział w różowym humorze.
— O! tak, masz słuszność, jestem straszny kiedy mnie kto zaczepi — powiedział Józef jęczącym głosem.
Wszyscy parsknęli śmiechem.