Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
182

dzo późno odwidzali państwa Rawdon a częstowano ich zawsze kawą lub lodami z najpierwszych cukierni londyńskich) — nagle odezwała się pani domu do męża:
— Rawdonie! koniecznieby mi trzeba pieska owczarskiego.
— Czego? zagadnął Rawdon, grający w karty przy zielonym stoliku.
— Pieska owczarskiego? Co za szczególniejsza myśl — droga pani Crawley — wtrącił młody lord Southdown. Czemuż nie kundla? — nie dawno widziałem jednego ogromnego jak żyrafa, prawieby go do pani powozu zaprządz można, albo charta egipskiego — Cóż pani na to? Mam go na rozkazy — jeśli pani sobie tylko życzysz — albo jeśli wolisz malutkiego pieska, coby się zmieścił w tabakierce lorda Steyne. — Widziałem w Baysweter pewnego jegomości, który posiadał psa, u nozdrzy ktorego można było... znaczę króla i gram... można było powiesić pani kapelusz.
— Pięć punktów, znaczę lewę — odezwał się poważnie Rawdon.
— Na cóż pani ów piesek owczarski? wesoło zagadnął znów młody Southdown.
— Mówię w przenośni — odparła z uśmiechem Rebeka, rzucając z boku spojrzenie na lorda Steyne.
— Czy nam wreszcie pani wyjaśnisz tę zagadkę? zapytał nagle Jaśnie Wielmożny Lord.
— Potrzebuję psa, żeby mnie strzegł od wilków — odrzekła Rebeka — potrzebuję towarzyszki.
— Biedna, niewinna owieczka — tego tylko pani brakowało — zawołał margrabia, zgrzytając i krzywiąc