Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
240

Pismo to z obwódką czarną i takąż pieczęcią odebrane przez pułkownika Rawdona, sprawiło mu niejakie zadowolenie.
— Ale na co się nam przyda skazywać na te śmiertelne nudy? — pomyślał sobie. — Poobiednie godziny przepędzane z Pitt’em są dla mnie nie do zniesienia; a przytem, sama podróż tam i na powrót będzie nas kosztować ze dwadzieścia funtów.
Odnosząc do pokoju Becky czekoladę, którą codzien nie sam jej przygotowywał, Rawdon zaniósł żonie list mając przytem zasięgnąć jej rady i do niej się zastosować, jak to miał zwyczaj robić w ważniejszych okolicznościach.
Na toalecie, przy której Becky układała swoje blond włosy, Rawdon położył list i postawił czekoladę. Przebiegłszy oczyma pismo, ów przedmiot niepokoju Rawdona, Becky zawołała prostując się sztywnie i wywijając nad głową listem jakby chorągwią:
— Zwycięstwo! zwycięstwo!
— A dla czego zwycięstwo? zapytał Rawdon patrząc z zadziwieniem na to drobne stworzenie z rozpuszczonemi lokami w powiewającym na wszystkie strony rannym szlafroczku. Stary nic nam przecie nie zostawia bo mi już moją schedę oddał po dojściu do pełnoletności.
— Czy nigdy już nie będziesz miał zdrowego rozsądku nawet doszedłszy do pełnoletności? odparła Becky. Chodźmy prędzej do mistress Brunoy; potrzebuję żałobnej toalety, a ty każesz sobie dać przepaskę z krepy na kapeluszu i zamówisz czarne ubranie, którego u