Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
136

Rozmowa zeszła później na inny przedmiot: mówiono o baletnicach, boginiach piękności i o kolacyjkach dobrem winem skropionych, aż do wmieszania się kapitana Macmurdo do konwersacji. Ten widocznie zapomniał o przysłowiu łacińskiem, nakazującem szanować niewinność młodzieńczą, i zaczął opowiadać najmniej budujące historje. Żadne względy nie krępowały jego swobody; ani młode uszy słuchaczów, ani własny włos siwy nie hamował rozpuszczonego języka. Mac znany był swoich opowiadań; ale talentu jego nie śmielibyśmy zalecać damom lub młodym osobom. Wolny od chęci wyniesienia się, przestawał na małem i zawsze gotów był służyć towarzyszom, którzy jego pomocy wzywali.
Nim Mac zdołał swój apetyt zaspokoić już młodzi jego koledzy powstawali od stołu. Lord Wainas palił z ogromnej fajki piankowej, kapitan Hugues forsował sobie płuca żeby rozpalić uparte cygara, a mały Tandyman, trzymając swego psa między kolanami, grał w karty z kapitanem Deuceace. Dzielny młodzieniec nie mógł chwili przepędzić żeby coś od kogo nie wygrać lub nie przegrać do kogo. Mac i Rawdon wyszli niepostrzenie do klubu, ale nikt nie domyślał się czem byli obecnie zajęci, bo w rozmowie, żartach i śmiechach dosyć czynny udział brali. I dla czegożby miało być inaczej? Nie jestże to zwykły w świecie porządek że śmiechy, zabawy i orgje mieszają się z najsmutniejszemi wypadkami ludzkiego życia?
Wszyscy wychodzili z kościoła w chwili kiedy Rawdon i jego towarzysz przeszedłszy Saint James Street weszli do klubu.