Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/38

Ta strona została przepisana.

jej tajemnicę, coby się stało... Zresztą przystępuję do rzeczy.
Wysiadłszy w Sopotach z pociągu, znużony całonocną podróżą, podniecałem nerwy silną dawką kawy, podanej mi w pustych o tej godzinie, rzekłbyś: głuchoniemych salonach Domu Morskiego, gdy oto jakiś dziennik bryznął mi w oczy prowokacyjnym tytułem notatki: „Szuler polski“.
Treść jej tak się przedstawiała:
„Od pewnego czasu na gruncie kasyna w Sopotach grasuje jakiś osobnik, prawdopodobnie z Warszawy, który swojemi manierami, tudzież głośnem po polsku ujadaniem, wśród gości zakładowych żywe wzbudza oburzenie. Łagodną postawę zarządu wobec brutala przypisać należy wysokiej grze, jaką uprawiał barbarzyńca (też moralność! przyp. W. F.), wokół siebie skupiający najzamożniejsze koła cudzoziemców. Wstrętny grubas i wąsacz, w zbyt ciasne, jak na niego, szaty ubrany, miał ohydny zwyczaj ryczeć, niby zarzynany bawół, pił zaś, jak szewc polski, nie szczędząc Niemcom wymysłów, a nawet pogróżek. Aż przyszła wreszcie kryska na matyska. Niezrozumiałe powodzenie w rulecie, jak również podejrzanie niedopasowana odzież Polaka, zwróciły na siebie uwagę policji“.
„Wczoraj wieczorem od wychodzącego z domu gry awanturnika zażądano dowodów osobistych. Gdy mętny gracz nie mógł się wykazać dokumentami, szucmani odstawili go do biura policji, skąd ten nad ranem, jeszcze przed przybyciem komisarza, zbiegł w sposób dotąd bliżej niewytłumaczony. Pan z Polski oczywiście jest szulerem, którego dzielna nasza straż niewątpliwie pochwyci, nim zdąży on przekroczyć granice Wolnego Miasta“.
— Nie obawiaj się, bratku, władz sopockich —