Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/69

Ta strona została przepisana.

nie karmią go papierem i korkami, z tępą miną przysłuchuje się szalonej wrzawie żab.
Gdy wszystkich zdjęła ponura rozpacz, pokojowa z mego hotelu nieci w sercach szaloną nadzieję:
—Tylko patrzeć, jak słoneczko zabłyśnie...
Cóż nam pozostało, jak właśnie tylko patrzeć? Zresztą bywalcy ciechocińscy złośliwie utrzymują, że tę pieśń nadziei dobra dziewczyna od kilku już lat we wszystkich sezonach wszystkim wyśpiewuje kuracjuszom.
Zbyt długo ciągnącą się niepogoda, jak wiadomo, usposabia do czynów rozpaczliwych. Idę więc i ja do konsyljarza. Jest to obrządek uzdrowiskowy, rytuał, ofiara, zdaniem lekarzy bardzo w kuracji pomocna. Idę więc na tę liturgję magiczną, trzeba bowiem czemś się zająć, a przecież pani Lalka, o ile nawet tu gdzie jest, to podczas deszczu nie opuszcza domu z pewnością, liczyć więc na spotkanie się z nią w parku byłoby nonsensem.
Wykazałem jednak tyle przezorności, żem sobie wybrał medyka, który łagodniejszy przepisuje régime i mniej w pacjencie wykrywa chorób. Mimo to do hotelu wracam posępny, niczem ballada o upiorze. Jakieś zwężenia jednych narządów, a rozszerzenia innych, jakieś zrosty, przerosty, niedorosty! Według lekarza, przybywam podobno w ostatniej chwili. To znaczy: jeszcze miesiąc, a może tylko dwa tygodnie, a dalszy ciąg romansu pisałyby już moje niezabalsamowane (kto by wypychaczowi zapłacił?) zwłoki.
— Tylko Ciechocinek może panu życie ocalić — na zakończenie konsultacji oświadczył mi najłagodniejszy z lekarzy, przepisując kąpiołki i jakieś aptecznego pochodzenia specyfiki.
I znowu rytuał.„Rozcieńczyć w dwuch łyżkach niegotowanej wody, zażyć, a potem chodzić przez