Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/100

Ta strona została przepisana.
—   92   —

puszczałam, że pan zechce też mię do tego tam życia przysposobić... Prosiłam rodziców... i oni zgodzili się... Dlaczego więc uczyć mię pan nie chce?
Podniosła się i stanęła przed nim z opuszczoną głową, kręcąc w palcach końce opadłych na piersi warkoczy. Była teraz blada i wzburzony oddech wysoko unosił gronostajową opuszkę jej kaftanika. Musiał na nią spojrzeć i wnet gorący rumieniec zalał mu męską twarz, aż po białe czoło.
— Ach, to co innego!... W takim razie proszę!... — odrzekł sucho.
Podsunął jej książkę i kazał czytać. Czytała źle, jąkała się, pisała jeszcze gorzej. Zadał jej przepisywanie i zwrócił się do młodszych dzieci, a pod koniec lekcji jął wszystkich z surowym spokojem w twarzy wtajemniczać w nazwy i kształt liter francuskich, oraz ich składanie.
W tym czasie pan Niłow z żoną weszli do pokoju i przysłuchiwali się długo wykładowi.
— Nowym pan uczy, widzę, sposobem! Za naszych czasów kazano wymawiać inaczej: Az, buki, wiedi... Ale, owszem, pochwalam tę metodykę, jest łatwiejsza, krótsza, oszczędza kunszta pamięciowe! — ozwał się wreszcie łaskawie naczelnik.
Był w dobrym humorze, wąsy miał podkręcone do góry i rozmarzone spojrzenie; przyjemny zapach dubelt-anyżówki zalatywał odeń z od-