Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   94   —

wrócenia praw, gdyż sprawdziłem, że, ratując okręt od rozbicia, salwowałeś istotnie życie i majątek znacznej liczby Jej poddanych, oraz skarb rządowy i inne papiery... Mam nadzieję osiągnąć ulgę doli pana, o ile nie zepsowasz tego złem swojem zachowaniem się...
Odwrócił się, nie czekając odpowiedzi, i wyszedł majestatycznie.
— Widzi pan, jak się dobrze wszystko składa. Zwolna zmieni się i ułoży wszystko jak należy, a i my do owego czasu może stąd wyjedziemy, może razem... — zagadała pani Niłowowa, zaglądając wygnańcowi w oczy.
Ten uśmiechał się, kłaniał i dziękował, ale smutek nie uciekł mu całkowicie z twarzy, jeno skrył się głębiej w źrenicach. Zauważyła to Nastazja i przycichła sama zasmucona, kłoniąc głowę nad książkami pokornie, blada, wiotka, śliczna, jak lilja wyrosła w ciemnych czeluściach zbójnickiego boru.
Beniowski udał, że zmiany jej nie spostrzegł, skończył swobodnie lekcję, wyszedł, siadł na świeżo podarowane sobie sanki i, czując, że za nim śledzą z domu ciekawie liczne oczy, kazał głośno Kamczadalowi wieźć się nie do domu, lecz do komendanta. Lotem błyskawicy poniosły go psy przez miasto.
Szczęśliwie trafił, gdyż zaskoczył setnika na wychodnem na przydźwierzu domu.
— Cóż to za nabytek? — spytał oficer, obrzucając okiem znawcy piękną psią uprzążkę.