Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/43

Ta strona została przepisana.
—   35   —

łzami oczy patrzały dobrotliwie na zbliżających się wygnańców.
— Witam was, męczennicy!... — rzekł niskim, dźwięcznym głosem, obnażając głowę.
— Kto to?... — spytał Beniowski.
— To Chruszczow, nasz starosta!
— Chruszczów, Jeronim Antonowicz?... powtórzy Baturin, przepychając się przez tłum. — Tyżeś to, książę? Nie poznajesz mię?...
Chruszczów pilnie wpatrzył się w twarz mówiącego i potrząsnął głową.
— Nie, nie poznaję!... Któż pan jesteś?...
— Oficer z twego pułku... Ten sam, co cię niegdyś aresztował... Baturin!...
— Baturin?... Aha, przypominam sobie!... Jakżeś się tu dostał?...
Baturin uśmiechnął się z przymusem.
— Los!... Poczęści... Nie mogłem zapomnieć was... Gdyśmy wtedy u was... byli... A następnie... tej chwili, gdy nad wami łamano szpadę... na... placu.
— Bracie mój... i duszo powołana!... — szepnął Chruszczow.
Pochylił się nagle ze stopni, objął wygnańca za ramiona i ucałował w usta; poczem, trzymając go za ręce, powiódł w głąb mieszkania. Wzruszeni wygnańcy tłumnie poszli za nimi, stukając po schodkach przemarzłem obuwiem i dzwoniąc wnoszoną do sionki bronią.
W obszernej izbie było prawie ciemno, gdyż małe okienka, grubym przysłonięte lodem, roz-