Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/44

Ta strona została przepisana.
—   36   —

świetlały siwem światłem ledwie podoknia i najbliższe im części ław oraz długiego stołu; reszta tonęła w brunatnym mroku. To też, gdy weszli, stojąca koło komina młoda Kamczadalka postawiła natychmiast na pełen żaru trzon komina kilka świeżych łup, od których wionęła z trzaskiem, z pryskaniem skier po wszech kątach żywa jasność.
Beniowski ciekawie rozglądał się wkoło, ale nic nie dojrzał godnego uwagi, gdyż na gołych, okopconych ścianach nie było nic prócz wiszących w kącie na drewnianych hakach nędznych kamczadalskich pułapek na drobnego zwierza, oraz paru starych, mocno wyłatanych, skórzanytch świt, czapek, suszących się łyczaków i kierpci. W głębi mieściła się łożnica gospodarza, sądząc z zasuniętej nad nią irchowej zasłony z metalowemi brzękadłami, a w drugim rogu, naprzeciw pod obrazem głowy Chrystusa w cierniowej koronie, widniała podobna zasłona ze starej, wypłowiałej, niegdyś żółtej kitajki.
Uderzył Beniowskiego zupełny brak oręża.
Podaj herbatę, Alajdo!... — zwrócił się gospodarz do Kamczadalki. — Siadajcie, mili goście! — prosił, przysuwając ławy do zionącego szkarłatną łuną komina.
Obsiedli kołem ten komin cudaczny, zrobiony z ogromnego dziuplastego pnia, pokrytego wewnątrz grubą glinianą polepą. Zwiesili głowy i umilkli, a ztyłu poza nimi stali również w milczeniu starzy, dawniejsi wygnańcy.