Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/69

Ta strona została przepisana.
—   61   —

— Mnie?... Cóż tam znowu!?
— Nic złego, nawet dobre są wróżby, ale nie mogłem cię znaleźć... Gdzieżeś był?
— U sekretarza.
— Cały czas?
— Cały czas...
— A ten nicpoń stróż powiedział mi, żeś już wyszedł. Cóżeś tam robił tak długo?...
— Ach miałem zdarzenie! Doprawdy jakgdyby wyjęte z przygód Sinbada!
Opowiedział o swej grze w szachy z nieznanym mu Nikandrem Gawryłowiczem i wysypał srebro na stół.
— Źle!... Źle się stało!... Znam tego Nikandrę Czernych setnika... Nie przebaczy ci on przegranej, hrabio, życie całe!... Z nakładem odbierze swoje i jeszcze znęcać się będzie za drwiny, których z twego powodu doznał... Najlepiej będzie, jeżeli jutro pójdziesz mu sam te pieniądze zwrócisz... z naddatkiem! Dam ci skórkę lisa!...
— Bardzoby się jednak przydały te pieniądze dla naszych zamiarów!... — wstawił nieostrożnie Stiepanow.
— Jakich zamiarów?... Nie mamy żadnych zamiarów... Poprostu musimy pobudować sobie chałupy — zauważył spokojnie Baturin.
— Nie wiem, co jeszcze zrobię! W każdym razie... lisa mu nie dam! — powiedział spokojnie, wysłuchawszy wszystkich uwag, Beniowski. — Lecz doprawdy nie jest to rzecz najważniejsza...