Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/121

Ta strona została przepisana.
—   113   —

niema... Co wobec niej znaczą wszelkie pozory, nawet same śluby... Chcę wiedzieć nareszcie, że doprawdy jesteś mój, że mię miłujesz! Chcę trzymać cię blisko siebie w objęciach, patrzeć bez przeszkody w twe oczy... Chcesz, a przyjdę kiedykolwiek do ciebie... ani się domyślisz i spostrzeżesz: w noc ciemną zastukam niespodzianie w okienko...
— Byłoby to tak wielkiem nadużyciem zaufania rodziców pani, którym obowiązany jestem aż nazbyt wiele... — dowodził Beniowski.
— Co mi tam! Co za nadużycie, jeżeli mię kochasz? Zresztą wszak mię zaślubisz... Ach, jakże mię to wszystko nudzi i nuży!... Słuchaj, wracajmy do miasta... Sprawimy zaraz natychmiast w twym pustym domu nasze gody weselne!... Powiesz towarzyszom, żeś coś zapomniał, dogonisz ich potem... Niech jadą!
Stanęła i zastąpiła mu drogę. Patrzał na nią, na jej śliczną wzburzoną twarz, na oczy płonące jak gwiazdy pod sobolowym kołpaczkiem, na różowe rozdęte nozdrza, na rozchylone usta nabiegłe krwią i sam czuł, że twarz mu blednie od żądzy.
Odwrócił od dziewczyny pociemniałe, rozszerzone źrenice.
— Co pani ze mną robi, Nastazjo Iwanowno, co pani ze mną robi! Niemożliwe!... Nietylko względem pani popełniłbym haniebną zbrodnię, ale... nieobliczalne wywołałbym następstwa. Dowie się pani zczasem i zrozumie!...