Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.




XII.

Od owej strasznej chwili, gdy trzęsienie ziemi zbudziło Selima i Wichlickiego, a nagła powódź zmusiła ich uciekać na skały, nieszczęściom nie było końca. W pierwszym momencie rozbiegli się, uchodząc naoślep przed wodą, która z rykiem pędziła za niemi, nieledwie chwytając ich za nogi. Lecz, gdy znaleźli się już dość wysoko, z pierwszego strachu ochłonęli, a po złagodniałym szumie i bełkotaniu wody poznali, że przybór zostawili daleko poza sobą, zaczęli się nawoływać. Pierwszy odezwał się Wichlicki. Czerkies mu odpowiedział, ale, choć był niedaleko, oznajmił, że nie śmie się ruszyć, gdyż nic nie widzi; radził więc zaczekać do rana. Czekali, otoczeni grubemi ciemnościami, a głuche grzmoty, drżenie gór i szamotanie się wody ostrzegało ich, że to jeszcze nie koniec przygody. Całą jej doniosłość zrozumieli wtedy dopiero, gdy światłość dnia rozjaśniła tuż pod ich stopami rozlaną ogromną taflę szarego, brudnego jeziora. Na pozór powierzchnia jego wydawała się spokojną, ale uważne oko mogło dostrzec nieustające drganie, wywoływane jakimś potężnym cząstkowym ruchem, nieprzerwanym dopływem wody, pochłaniającym co-