Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Jurek nie śpieszył się z odpowiedzią.
— Dobrze, weźmiemy pana — rzekł nakoniec. — Niech pan zabierze tylko broń i burkę... Mamy tyle, że wystarczy i dla pana...
Niebardzo on lubił tego gadatliwego młodzieńca, ale przyszło mu na myśl, że może trzeba będzie zostawić Helenę gdzie po drodze w aule, a wówczas „kolega“ przyda się jako niezbędny jej towarzysz.
W godzinę później już wjeżdżali na brzeg morza i ruszyli wzdłuż zatoki.
Słońce dogrzewało już mocno, droga była nużąca dla jeźdźców i dla koni, których kopyta tonęły z głuchym chrzęstem w gruboziarnistym, żwirowatym piasku. Biedne zwierzęta potykały się co chwila o większe, z wierzchu zawiane bryły kamieni. Pomimo zupełnej ciszy i pogodnego błękitu nieba, morze rozkołysane rzucało się i ryczało jak żywy potwór. Ten straszny łoskot i ruch, na pozór samowolny, działały jak czar, jak narkotyk. Spokój i siła wracały zwolna do zmęczonej duszy Heleny, zasłuchanej w potężny głos fal, miarowy, nie pozwalający rozmyślać. Z ciekawością szła wzrokiem za olbrzymiemi wałami, jak wzdymając się rosły, zbliżały się do ziemi, wciągając w siebie szkliste podbrzusza aż do samego dna, do piachów ławic i głazów, z rechotaniem osuwających się w rozwarte gardziele wody. A każdy bałwan w ostatniej chwili zwijał się, zarzucał czub na czoło, ociekające pianą, i stawał się podobny do ogromnej, rozwartej, kudłatej paszczęki potwora, z grzmotem walącej o brzeg. He-