Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/101

Ta strona została przepisana.

gębę takie paskudztwo przejdzie!... Żeby ci język odpadł, łobuzie!... — mruczał, odchodząc.
— Właśnie!.. Tyle tylko masz dowcipu, kiszko podgardlana, co poskarżyć się naczelnikowi!... Kozacka morda!... Gęba jak cholewa, a rozumu jak u małego wróbla! Ledwie jadaczkę otworzy, już ją zamyka ze strachu, żeby tam szczur nie wskoczył. Co, może nie!? Mnie od łobuzów wymyślasz!... Ale ja tutejszy, z ziemi tutejszej wyrosłem!... A ty kto? Niewiadomo nawet, kto ty taki: czy Moskal, Czy Żyd, czy Polak!?... Takiś głupi, jak żaden naród!... Może ty nawet matki nie masz i urodziłeś się, jak ostryga... z muszli!
— Stul pysk, stul pysk!... Mówię ci, bo będziesz siedział w karcerze, jak mi Bóg miły...
— Będę, to będę, to już moja rzecz... Tyś się sam do mnie pierwszy odezwał, nie ja do ciebie...
— Nie stukaj... nie wolno!
— Co ty tam wiesz, co wolno, a czego nie wolno!... Nie do ciebie stukałem...
Tak sobie dogadywali czas jakiś, ku wielkiej uciesze więźniów z całego korytarza, którzy stali, nasłuchując, z uszami, przykutemi do drzwi, aż wszystko ucichło, gdyż wezwano klucznika do kraty wchodowej.
Niedługo otwarły się drzwi do celi Józefa i chmurny, czerwony z gniewu klucznik wpuścił żandarma, który wniósł i położył na stole mały pakiecik.
— Co to?