Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Rozpacz go ogarniała, gdyż w takim razie szły na marne wszystkie jego wysiłki i ofiary; boleść matki, nędza rodziców, wypędzonych zapewne z miejsca przez policję, jego własne złamane życie, przerwa w naukach, czekające go długie więzienie i może wieczne zesłanie...
— Trzeba się za wszelką cenę dowiedzieć!
Stukał więc na prawo i lewo, nie zważając już na klucznika. Z lewej strony nie odpowiadano mu wcale, a z prawej zniecierpliwiony Butterbrot wybębnił mu wreszcie:
— Nie przeszkadzaj czytać... Wiadomości wieczorem... Dosyć!...
— Ba!... Łatwo mu mówić! Kiedy mu chodzi tylko o lampę, to stuka... Ale kiedy co innego, to choćby najważniejsze sprawy nie obchodzą ich... Wiadomo: esdeki! Kogo, kogo się poradzić?... Co naprzykład odpowiem, jeżeli mię wezmą znowu do badania? Znam, czy nie znam Zawadzkiego?... Jeżeli on zeznał, że mię zna, że mówił ze mną o tem i owem, nawet o szkołach, to znowu nic tak bardzo złego. Wtedy może lepiej powiedzieć, że tak, gdyż, wypierając się nawet rozmów z nim, tylko go więcej pogrążę... — rozmyślał, to chodząc, to siadając, to kładąc się nawet na stole calem swem udręczonem ciałem. Nic go nie obchodziły gniewy i uwagi klucznika, który zrozumiał wreszcie, że coś się z chłopcem stało i nie dokuczał mu więcej, a tylko co chwila zaglądał do celi przez otworek „judasza“.