Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/168

Ta strona została przepisana.

Zabrał talerz, lampę postawił przy drzwiach, zasłonił ją wywróconym stołkiem i wyszedł. Miało to oznaczać, że czas spać. Zanim się położył, Józef starannie zalepił otwór w ścianie chlebem, który zwierzchu pobielił zeskrobanym ze ściany tynkiem, jak go w liście pouczał pomysłowy sąsiad. Nawet zbliska trudno było rozróżnić zaklejone miejsce.
— Ach, gdyby mnie nie ruszano już stąd!... Jakże mi się przykrzy to przenoszenie!... Muszę się zapytać, co robić w takim wypadku... Przecież nie słyszałem, żeby innych wciąż przenoszono!... — rozmyślał, zasypiając.
Nie ziściło się jego marzenie, w nocy obudzono go znowu. Nie wyniesiono go wszakże z łóżkiem, choć się wzbraniał podnosić, lecz zmuszono go ubrać się, włożyć nawet palto, czapkę i wyprowadzono z sali bez zwykłej asysty niosących ztyłu za nim rzeczy i pościel posługaczy.
— To coś nowego!... — pomyślał Józef, zapinając guziki paltocika. — Pewnie szpieg, do którego pisałem, zdradził mnie!
Istotnie poprowadzono go na górę do kancelarji, gdzie przyjął go niezmiernie wyniośle i groźnie Don Pedro i powierzył dwum innym żandarmom, którzy powiedli go na podwórze, gdzie czekała już dorożka z podniesioną budą. Wepchnięto go do środka, a z obu stron usadowili się aniołowie stróże. Wcisnęli go w głąb, nawalili mu na ręce i boki swe grube cielska, ciężkiemi buciarami przycisnęli mu nogi. Tak na-