Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/222

Ta strona została przepisana.

pręta, wyłamanego z łóżka i wyostrzonego na piecu w kształcie dłóta... Tuneli robiło się kilka na zapas... Z początku żandarmi zaciekle walczyli z nami, obecnie, w naszym przynajmniej korytarzu, pogodzili się z losem i już ich nie szukają, ograniczając się do wypadku skandalicznej nieostrożności... Ale w innych oddziałach walka trwa jeszcze i stąd pochodzi cała ta bieganina... Nie trwóż się, ale bądź ostrożny, gdyż zbudził się ruch w całem więzieniu...
Istotnie żandarmi latali po korytarzu, jakby oszaleli. Co chwila zgrzytały rygle otwieranych gdzieś drzwi i słychać było ochrypły bas wachmistrza Rondla, kłócącego się z winowajcą.
Gawar przycichł. On wysłał już swoje zapytania do Redakcji, a obecnie obmyślał własny artykuł do pisma w sprawie „powszechnego ubojowienia młodzieży“.
Miał kłopot z papierem, gdyż we wszystkich książkach, jakie mu przysłano, białe kartki były wydarte. Poświęcił więc marginesy swoich podręczników szkolnych i z wielkim zapałem, połączonym z niemniejszą „tremą“, wziął się do pisania. Pisał, wycierał skórką chleba i znowu pisał, rozpaczał, że „nic z tego nie będzie“, to znów podniecony chodził po celi i wielekroć razy szeptał obmyślone zdania, nim je z dumą na papierze wyłożył.
Wtem pewnego dnia otrzymał odpowiedź z Redakcji, która objaśniała, że numer następny „z powodów od niej niezależnych“ wyjdzie ze